Recenzje, reportaże, wywiady
(wybór)

*         Pytania o sens życia
Monika Stelmach
„Gazeta Współczesna”
nr 134 (15297) 11-13 lipca 2003

*        Archetypy na łące
Monika Stelmach
„Gazeta Współczesna”
nr 144 (15307) 25-27 lipca 2003

*        Troje ludzieńków
Iwona Trusewicz
„Rzeczpospolita”
nr 179 (6559) 2-3 sierpnia 2003

*        Tu nikt nie gra Ofelii
Monika Stelmach
„Gazeta Współczesna”
nr 145 (14808) 27 lipca 2001

*        Kim jesteśmy?
Krystyna Szmit
„Gazeta Współczesna”
nr 106 (14769) 1-3 czerwca 2001

*        Obudzić śpiących
Tadeusz Szyłłejko
„Gazeta Wyborcza”
nr 183 (3484) 7 sierpnia 2000

*        Kłobuk nadziei, drobina w kosmosie
Ewa Mazgal
„Gazeta Olsztyńska”
22-24 października 1999

*        Dziękujemy wam, media...
Tadeusz Szyłłejko
„Gazeta Wyborcza”
nr 186 (2030) 11 sierpnia 1999

*        Moje miejsce magiczne – Radziowa łąka
Konrad Zbrożek
„Gazeta Wyborcza”
9 lipca 1999

*        Portrety – Zbigniewa Waszkielewicza opowieść
Mirosław Słapik
„Jaćwież”
nr 7 1999

*        Pieśń o chlebie
Anna Andrzejewska
„Gazeta Współczesna”
nr 163 (13817) 25 sierpnia 1997

*        Na scenie letniej - Łąka
Jacek Sieradzki
„Polityka”
nr 35 (2052) 31 sierpnia 1996

*        Gołdap na Alasce
Tomasz Sarek
„Polityka”
nr 8 (2025) 24 lutego 1996

*        Na Zimowych Szańcach Sztuki
Krzysztof Miklaszewski
„Rzeczpospolita”
nr 35 (4289) 10-11 lutego 1996

Pytania o sens życia 

Widowiskiem „Kto? Co? Ziemia” rozpoczął się sezon artystyczny Teatru IOTA

 

Radzie. Widzowie teatru plenerowego IOTA w tym roku będą mieli okazję zobaczyć przedsięwzięcia już wcześniej pokazywane: „Kim jestem-Kim jesteś”, Pieśń o chlebie” i „Pierwszą miłość”. W bieżącym sezonie przygotowana zostanie jedna premiera – „Pieśń o babie”.

            W pierwszym, pokazanym w tym roku na łąkach w Radziach (gmina Wydminy) widowisku – „Kto? Co? Ziemia” padały elementarne pytania o sens istnienia: Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy? Bohater, którym może być każdy z nas, pokazany jest w różnych sytuacjach od narodzin do śmierci.

            To archetypowe, podstawowe i odwieczne pytania, które każdy sobie stawia – mówi Zbigniew Waszkielewicz, twórca widowiska. – Jeśli człowiek nie zadaje sobie tego pytania, to znaczy, że życie mu umyka. Do tego typu refleksji musi skłonić wyjątkowa sytuacja. Ludzie na ogół są wyćwiczeni, mają wyuczone zachowania i tylko od czasu do czasu zadają sobie takie pytania. Tutaj trzeba też pewnej dojrzałości.

            W codziennej dreptaninie w kółko, bohater nie podejmuje wysiłku rozwikłania zagadki. Natychmiast po pytaniach pada stwierdzenie: „Później to przemyślę”.

- Ważne jest samo pytanie. Odpowiedzi nie ma – mówi Zbigniew Waszkielewicz – Od początku, od urodzin człowiek próbuje oderwać się od ziemi. Udaje mu się to na na koniec.

Ustawiona na łące scenografia jest ascetyczna. Wykorzystano w niej pień drzewa i płonące pochodnie. Jedynego bohatera gra Zbigniew Waszkielewicz. Przeważa pantomima.

- Szukałem pewnej umowności. Ten problem jest nie do udźwignięcia przy użyciu realistycznych środków wyrazu – mówi Z.Waszkielewicz – Poezja daje sobie z tym radę, bo dużo sygnalizuje, bez dosłowności. Mówię tutaj również o języku poetyckim teatru.

 

            Większość przedsięwzięć teatralnych Zbigniewa Waszkielewicza odbywa się na łące, obok jego domu i siedziby Teatru IOTA. Przed i po widowisku jest czas na wspólne biesiadowanie przy drożdżówce, maślance i pieczonych ziemniakach ze skwarkami. Jak mówi sam założyciel IOTY,

to teatr przydomowy.

 

MONIKA STELMACH

„Gazeta Współczesna” nr 134 (15297) 11-13 lipca 2003-11-05

 

Powrót

Archetypy na łące

„Pieśń o chlebie” – kolejne widowisko plenerowe Teatru IOTA

 

Radzie. Na kanwie tekstów biblijnych powstała „Pieśń o chlebie”, przedsięwzięcie pokazane w minioną niedzielę. Skłania ono do zastanowienia się nad sensem cierpienia. Odwołuje się do archetypów, m.in. rodziny.

            Premiera „Pieśni o chlebie” miała miejsce  w 1997 roku. W minionym tygodniu widowisko pokazano na łąkach w Radziach (gmina Wydminy) trzeci raz. Mimo to za każdym razem było ono inne.

Teatr, którego sceną jest łąka, nie ma trwałej scenografii. Filarem teatru jest Zbigniew Waszkielewicz, Twórca IOTY. Pozostali aktorzy zmieniają się. W tych warunkach dokładne powtórzenie widowiska jest niemożliwe, do czego też autor nie dąży.

- Grają uczestnicy warsztatów teatralnych, moi przyjaciele, rodzina – mówi Zbigniew Waszkielewicz. – Spotykają się ludzie, którzy chcą wspólnie przeżyć to wydarzenie. Nie jesteśmy umówieni na lata. Widowiska to zawsze przedsięwzięcia jednorazowe. Dziś nie wiem, czy „Pieśń o chlebie” będzie miała kolejne wydania.

            Bohaterem „Pieśni o chlebie” jest wielopokoleniowa rodzina, która wędrując ze stołem dąży do zdobycia chleba. Nie jest to łatwe, bo strzegą go strażnicy. W trudnych momentach głowa rodziny czyta księgę  Hioba. „(...) ale, czy każdy znój i ból jest próbą, czy za każde cierpliwe znoszenie ciosów czeka nagroda?” – czytamy w informatorze zapowiadającym repertuar IOTY.

- Peregrynacje za chlebem, cierpienie, to nieodległa bajka. Dziś jest równie aktualne, jak przed wielu laty – mówi Zbigniew Waszkielewicz.

 

MONIKA STELMACH

„Gazeta Współczesna” nr 144 (15307) 25-27 lipca 2003

Powrót

 

Troje ludzieńków

 

         W dwóch maleńkich wsiach mazurskiej gminy Wydminy zagościła kultura bynajmniej nie gminnego formatu. Tworzący ją ludzie znaleźli w Grądzkich i Radziach niezwykłą scenę i najlepsze miejsce do życia.

- Gdy oznajmiłem kolegom z teatru, że przenoszę się na mazurską wieś, jeden zapytał: dla kogo będziesz robił teatr, gdy tam na kilometr przypada 44 ludzi? Dla tych czterdziestu i czterech, odpowiedziałem – wspomina Zbigniew Waszkielewicz, twórca, dyrektor i menadżer teatru IOTA w Radziach.

            Siedzimy pod baldachimem z jabłek, zwieszających się z jabłoni. Sad jest równie stary jak dom.

Wnętrze domu już po remoncie, w kafelkach, jasnym drewnie i obrazach. Dach gospodarz przekładać będzie w sierpniu. Sam, bo żyjąc na zagubionej mazurskiej wsi, można robić teatr, ale nauczyć się trzeba i ciesielki, i stolarki, i dekarstwa.

Scena rozciąga się przed nami: hektary soczystej, zielonej łąki ze stawkiem pośrodku. Pod lasem dwa duże tipi dla gości. Gospodarz z zawodu jest aktorem. Grał w teatrach Olsztyna, Tarnowa, a osiadł w Katowicach, od 1978r. pracował w tamtejszym teatrze dramatycznym. W 1986 r. założył prywatny, jednoosobowy teatr IOTA. Prowadził zespół pantomimy przy Uniwersytecie Śląskim i prywatną Szkołę

Mima.

            Tak dożył roku 1989, w którym Polska odzyskała niepodległość, a kultura straciła hojnego państwowego sponsora.

- Organizowałem wtedy międzynarodowe Spotkania Teatru Wizji i Plastyki, na które przyjeżdżały zespoły z całego świata. Na początku lat dziewięćdziesiątych w kasie wojewody zabrakło na nie pieniędzy. Potem samorząd Katowic obciął dotację na utworzenie w zabytkowej piekarni centrum sztuk. Pomyślałem, że czas stąd uciekać – opowiada.

Większej sceny niż IOTA nie ma żaden polski teatr. Las, niebo, czerwone dachy domów budują niepowtarzalność widowisk: „Kto,co?Ziemia”; Pieśni o chlebie”, „Pieśni o Babie” czy monodramu O miłości według Samuela Becketta „Pierwsza miłość” w wykonaniu Waszkielewicza.

            Do grania wciąga mieszkańców gminy. Wspólnie z sześcioma rodzinami z Wydmin prezentuje na łące tzw. żywe obrazy w ogromnych ramach. Sam, niczym Cicerone, oprowadza widzów od obrazu do obrazu, w których rodziny grają sceny z rodowej historii. Obok ram stoją stare sprzęty, zdjęcia.

Potem rodziny wychodzą z ram i same opowiadają widzom o swoim życiu.

            W spektaklach IOTA występują i aktorzy zawodowi, zapraszani przez Waszkielewicza, i amatorzy, jak Katarzyna i Zygmunt Waraksowie, wykonawcy sztuki „Dwoje ludzieńków” według poezji Leśmiana.(...) Ich eden to stary dom w starym sadzie za wsią, holenderski wiatrak, 15 tysięcy posadzonych drzew, dziesięć hektarów pastwisk, po których wędruje stado kaukaskich koni kabardyjskich. W sadzie trawy po pas i pasieka, z której Zygmunt co roku wybiera miód. Waraksowie to bardzo stary ród. Swoje korzenie wywodzą od Jaćwingów.

- Mój ojciec hodował perszerony pod Gołdapią, miał także pasiekę. Tego mnie nauczył. Artystą zostałem sam – śmieje się Zygmunt Waraksa, który i maluje, i grał na klawiszach w zespole Nemesis, i dach wiatraka w 6 tygodni kładł.

         Na ścianach kuchni wiszą obrazy małżonków. Kwiaty, pejzaże. Sprzedają je w galeriach, myślą o własnej. Katarzyna pochodzi z Warszawy, a w jej rodzinie malowała babcia i mama.(...)

- Choć trawy pod sznurek nie kosimy uchodzimy za normalnych, bo mamy dwoje dzieci – żartuje Katarzyna.

            Grądzkie to wieś mała i wyludniająca się. Depresyjna aura pryska co roku w lipcową noc, w którą Waraksowie organizują w wiatraku Wietrzne Spotkania Artystyczne.(...)

            Tak w Grądzkich, jak i Radziach sztuka czasami ugina się przed ekonomią. Sześć projektów teatralnych Zbigniewa Waszkielewicza otrzymało granty z Fundacji Batorego. Z braku sponsorów Zbigniew Waszkielewicz nie zrobił w tym roku Plenerów Wielkich Jezior Mazurskich. Waraksowie szukają pieniędzy na remont wiatraka.

            Dla artystów stres związany z szukaniem pieniędzy jest mniej bolesny, bo wokół łąki, jeziora, konie, psy, koty i nocą gwiazdy nie tłumione przez światła miast. Kiedy lato się skończy, Kasia zrobi musy z jabłek zebranych w sadzie, a Zbigniew Waszkielewicz zabierze się do naprawy obórki. Za rok będzie w niej pracownia artystyczna dla młodzieży.

 

IWONA TRUSEWICZ

„Rzeczpospolita” nr 179 (6559) 2-3 sierpnia 2003

Powrót

Tu nikt nie gra Ofelii

 

Scena teatru IOTA z Radzi ma siedem hektarów. Zbigniew Waszkielewicz, po wielu latach życia w dużych miastach wrócił na Mazury, do krainy swego dzieciństwa. Twierdzi, że teatr można robić wszędzie, bo jest on tam, gdzie spotyka się wizja artysty z widzem.

Radzie, gdzie mieści się siedziba Teatru IOTA, należą do wsi, o których się mówi, że są zabite dechami. Nie leży ona na szlaku wielkich jezior, trudno więc ją zaliczyć do miejscowości turystycznych. Za to pod dostatkiem jest tu przyrody, spokoju i ciszy.

Siedlisko Zbigniewa Waszkielewicza znajduje się na uboczu wsi, otoczone łąkami, gdzie mają miejsce działania teatru. Leży w dole między pagórkami, co jak mówi jego właściciel, daje poczucie bezpieczeństwa.

- Przestrzeń ma decydujące znaczenie - twierdzi Waszkielewicz. - Jest ona istotną częścią działań teatru.

 

            Czerpie z tradycji Mazur

Radziowska łąka dotychczas była miejscem pięciu spektakli. Wystawione zostały – „Dwoje ludzieńków” wg Leśmiana, „Pieśń o chlebie” wg tekstów biblijnych, „Gniazdo – ptaki ziemi niczyjej”, „Gry medialne”, a w tym roku „Kim jestem? - Kim jesteś”. Twórca chętnie czerpie z tradycji Mazur. „Kim jestem? - Kim jesteś” to opowieść o ludziach stąd, o ich zawiłych losach. W ramach, ustawionych na radziejskich łąkach, umieszczone zostały osoby, które opowiadają historie swojego życia, zwykłe i niezwykłe zarazem. Po każdej z opowieści pada pytanie-stwierdzenie: „To wszystko, co widać i słychać w tym obrazie, składa się na to kim jestem... A kim ty jesteś?”. To widowisko nie ma końca. W jego ramach będą pojawiać się nowi ludzie z nowymi historiami. Dotychczasowi „aktorzy” mogą opowiadać inne fragmenty swojej historii. 

- Tutaj nikt nie gra Ofelii - mówi Waszkielewicz.- To są prawdziwi ludzie z prawdziwym życiem.

Na spektakle, działania przyjeżdżają mieszkańcy okolicznych miast, przychodzą ludzie ze wsi, turyści. Po widowiskach jest czas na rozmowy, wspólne biesiadowanie przy pieczonych ziemniakach.

- To jest teatr przydomowy -mówi Waszkielewicz.

Niektóre ze spektakli są niepowtarzalne. Istnieją w określonym czasie i miejscu. Jednym z powodów jest niemożliwość utrzymania elementów scenografii, która wykonana z materiałów nietrwałych, ginie.

Dużym przedsięwzięciem są organizowane przez Waszkielewicza Plenery Wielkich Jezior Mazurskich. Bierze w nich udział nie tylko teatr IOTA, ale też wielu artystów z całej Polski, np. Teatr Snów, Osjan, Józef Skrzek, Kwartet Jorgi. Większość przedsięwzięć została zaaranżowanych wśród pól, łąk, jezior, morenowych wzgórz.

 

Teatr – spotkanie dwojga

Z. Waszkielewicz i jego towarzyszka życia Teresa Wasilewska mówią, że nie mieli wątpliwości, czy jest sens robienia teatru na wsi. Nie było obaw, że się nie uda.

- Nie pracujemy na sukces, w tradycyjnym tego słowa znaczeniu - mówi Waszkielewicz. - Nie robimy spektakli dla mas. Problem nie leży w ilości widzów. Teatr to nie jest duży budynek w centrum miasta. Teatr to aktor i widz. Jeśli spotyka się tych dwoje, jeden, który coś opowiada i ten, który odbiera, to jest teatr. Można robić go wszędzie. A zawsze spotyka się dwoje. Nawet jeśli jest tysiąc widzów, to przeżywanie jest indywidualne. Na wsi trudniej robić teatr, ale jest to sprawa wyłącznie techniczna. Trzeba coś nagrać, podmalować, skonstruować. Kiedy odbędą się już spektakle robi się cicho. Czas zwalnia bieg. Zdaniem Zbigniewa Waszkielewicza, na wsi płynie on w sposób naturalny. Człowiek powinien poddać się czasowi, pozwolić mu działać.

 

Ogórkowe interesy

- Jesteśmy właścicielami swojego czasu - mówi Waszkielewicz. - Czemu towarzyszą też smutne sprawy. Wiele ludzi sprowadza swoje życie do zdobywania cacek umilających życie. Okazało się, że pieniądz jest bożkiem, królem życia. Ta ideologia, to bańka mydlana.

Założyciel IOTY do zamożnych ludzi nie należy. Jednak na chwilę postanowił stać się rolnikiem-biznesmenem. Zasiał pole pszenżytem, zasadził ogórkami. Miał sprzedawać i zarabiać.

- Pomyślałem, że może będę utrzymywał się z ziemi - mówi Waszkielewicz. - Ogórki wyszły na zero, tylko dlatego, że nie policzyliśmy swojej pracy, do pszenżyta dołożyliśmy 800 zł. - To był cud, że w ogóle ktoś to kupił. Baliśmy się, że zgnije w stodole - dodaje Teresa Wasilewska.

Wspomina też inne biznesy Waszkielewicza. Kiedy prowadził w Katowicach teatr i szkołę aktora mima, zatrudniał m.in. Jarosława Świerszcza, cenionego wykładowcę historii sztuki. Natomiast koleżanka prowadziła firmę, która zajmowała się handlem przetworami, ogórkami, kapustą. Idąc jej śladem Teatr IOTA też postanowił robić taki interes. Jarosław Świerszcz zapytał kiedyś, czy w końcu dostanie jakieś honorarium za wykłady.

- Zajechaliśmy więc do magazynów i pytam, co wolisz ogórki, czy kapustę na białym winie - opowiada Waszkielewicz. - Wybrał kapustę. Otrzymał więc trzy palety. Po iluś latach nadal miał zapas kapusty.

- Zbyszek żyje miłością, poezją i wiatrem m - mówi Wasilewska. - Ale za to nie martwi się że mu ukradną komputer, czy drogi samochód.

 

            Zatoczył koło

Zanim Waszkielewicz na nowo odkrył Mazury zatoczył koło. To kraina jego dzieciństwa. Mieszkał z rodziną we wsi Sętki, oddalonej od Radzi o 37 kilometrów. Wyjechał stąd w wieku 9 lat. Zamieszkał w Oświęcimiu. Przez szereg lat żył i pracował w dużych ośrodkach, Katowicach, Krakowie. Warszawie.

- Po wielu latach zrozumiałem, te szare, brudne, duże miasta to nie jest mój ekosystem, ale coś obcego. - mówi. - Jest to ciasna przestrzeń nie dla człowieka. Kiedy poszastałem się po świecie, skrystalizowało mi się to, co dla mnie jest ważne.

Wtedy pojechał do swojego rodzinnego domu, gdzie obecnie mieszkają już inni ludzie. Po 25 latach od chwili wyjazdu zdecydował się na ten krok. Wcześniej nie miał odwagi zderzenia obrazu z lat dzieciństwa z zastaną rzeczywistością. Poszedł do tego domu, pokoju w którym się urodził. Wciąż pamiętał rozkład pomieszczeń, podwórze, gruszę, której już nie ma. Pod koniec lat 80. podjął decyzję o powrocie na Mazury.

- Moim podstawowym zmysłem jest widzenie - mówi. - Mazury są piękne. Chciałem pozostać z tym obrazem na dłużej. Jednak nie usiłowałem za wszelką cenę odzyskać miejsca znanego z dzieciństwa.

 

            Pierwsza zima w Radziach

W 1991 roku kupił więc siedlisko z 20 hektarami przyległych łąk. Dom nie nadawał się jednak do zamieszkania. Krok po kroku remontuje go, co trwa do dziś. Jednak już w 1995 przeniósł tu siedzibę teatru IOTA. Pomimo tego, że remont wciąż nie jest skończony, a za potrzebą chodzi się do sławojki za sadem, w ubiegłym roku Waszkielewicz, pierwszy raz spędził w Radziach zimę. Było to możliwe, kiedy stanął piec.

Znalazł swoje miejsce

Mimo trudów mieszkania na wsi, Teresa Wasilewska, przyznaje, że niesie to wiele radości. Fascynujące jest poranne wstawanie, kiedy wschodzi słońce, patrzenie jak rośnie własnoręcznie posadzony las. W tym roku po raz pierwszy zakwitły nasturcje.

- Przeniesienie się na wieś nie było zakrętem w naszym życiu - mówi. - To jest naturalny proces. Kiedy człowiek jest młody musi wyjechać do miasta. Dostarczyć sobie bodźców, studiować, być otwartym, spotykać swoich mistrzów. Później jest napełniony. Zaczyna więc szukać swojego miejsca. Zbyszek je znalazł. Nie wiem jeszcze, czy będzie to moje miejsce.

 

Monika Stelmach

„Gazeta Współczesna”   Nr 145  27 lipca 2001

Powrót

 

Kim jesteśmy?

Mniejszość ukraińska – główni bohaterzy biesiady inaugurującej „Plenery Wielkich Jezior”    teatru IOTA

 

Wydminy. Gościnne Radzie w sobotni wieczór wypełniły się retrospekcją i refleksją. Zbigniew Waszkielewicz, aktor i reżyser teatru IOTA, po raz kolejny sprowokował do tęsknoty za przeszłością i przemysleń nad naszym „być” w nowej teraźniejszości. Goście reżysera przybyli zewsząd, a tu na Mazurach znaleźli swoje nowe miejsce.

            Otwarte wierzeje stodoły w siedlisku Zbigniewa Waszkielewicza odurzały zapachem siana, zapraszały do wnętrza. Tam, przesiedlone w ramach akcji „W” rodziny mniejszości ukraińskiej przedstawiły swoje pamiątki z przeszłości. Między kołowrotkiem i drewnianą masielnicą gościły stare fotografie i dokumenty rodów. Gdzieś obok postawiono rodzinny kufer, zawieszono lampę naftową i stroje ludowe – tylko je nałożyć. Byli też ludzie, którzy pamiętają o swoich korzeniach i mówią o nich.

Pamiątki przeszłości przekazują potomnym.

            Chwilę później, najpierw nieśmiało, główni bohaterzy spotkania – mieszkańcy Rant, Malinki i Czarnówki – zaintonowali stare melodie, by wreszcie wyśpiewać urodę rodzimego języka. Własnie oni stali się głównymi aktorami. Oni, co przybyli na obcą niegdyś ziemię. Pogodzeni z nową rzeczywistością i wrośli w mazurską krainę, odnaleźli wśród łąk i jezior swoją małą Ojczyznę.

            Prawdziwy zwiastun Plenerów Wielkich Jezior nadszedł jednak wraz ze zmrokiem. Reżyser wydarzeń sobotnich z zapaloną pochodnią prowadził widzów, by pokazać żywe obrazy. Kim jesteś, pytał Sabinę – miłośniczkę królewskich szachów, przybyłą z Nowej Wilejki. Kim jesteś, pytał Natalię, dyplomowaną ogrodniczkę i traktorzystkę, układającą bukiety z traw i bzów przybyłą z Gib. Kim jesteś? – zadawał kolejno pytania i zdawało się, że zaraz spyta widzów – Kim jesteście?

            Później, mimo chłodu, przed pobieloną chatą Kasia Waraksa, przy akompaniamencie męża Zygmunta wyśpiewała „Dwoje ludzieńków” Bolesława Leśmiana. Ognisko dogasło.

            Zwiastun Plenerów przyszedł o zmroku. Wkradł się w ludzkie istnienia...

 

KRYSTYNA SZMIT

„Gazeta Współczesna” nr 106 (14769) 1-3 czerwca 2001

Powrót

 

Plenery Wielkich Jezior

Obudzić śpiących

 

Na końcu świata, w oddalonych zakątkach Mazur, szlakiem biednych, popegeerowskich wsi w okolicach Wielkich Jezior, przez trzy tygodnie jeździły kolorowe parady przebierańców.

Wśród przebierańców znaleźli się aktorzy gdańskiego Teatru Snów, muzycy z Osjana, z Kwartetu Jorgi, plastycy z Katowic, uczestnicy warsztatów artystycznych, przyjezdni i miejscowi. W festiwalowych warsztatach – plastycznych, teatralnych czy muzycznych (...) – uczestniczyły dzieci i młodzież z okolicy. Nawet ta trudna. Jest tu 28 dzieci w wieku 12-15 lat, z różnych wsi, z rodzin biednych, wielodzietnych, dotkniętych alkoholizmem. Zajęcia znimi w ośrodku harcerskim na wyspie w Wydminach podjęła Krystyna Gabrel, terapeuta-pedagog z Suwałk, wspomagana przez katowickich plastyków.           

Paweł Althamer, rzeźbiarz, performer i autor działań z dziedziny „sztuki społecznej”, urządził świetlicę dla dzieci...w głębi lasu w pobliżu wsi Cierzpięty, w opuszczonych bunkrach niemieckich z czasów I wojny światowej. W jednym z oświetlonych słabą żarówką pomieszczeń – galeria rysunków tych najmłodszych. Pod sklepieniem innego – dekoracja wykonana z nadpalonych kartek ze szkolnych zeszytów zawieszonych na nitkach. W kolejnym – rysunki i malowidła lśniące w ultrafiolecie. Na ścianach wąskiego korytarza – pęczki ziół z dokładnymi opisami ich zastosowań leczniczych jak w niejednej „prawdziwej” świetlicy.

- Kiedy tu pierwszy raz przyjechałem, pomyślałem: kurczę, tu jest jak w raju, tu jest pięknie –

Mówi Althamer. – Ale jest też smutna bezczynność, jakiś impas wśród ludzi, rezygnacja. Trudno ich namówić, żeby przejęli inicjatywę. Dołożę wszelkich starań, żeby przyjechali tu moi koledzy, znajomi didżeje, których zafascynowałaby możliwość zagrania w takim miejscu, dla takiej publiczności.

A ponieważ szykuje mi się teraz wyjazd na półroczne stypendium do Berlina, mam też taki pomysł: ściągnąć muzyków niemieckich do poniemieckich bunkrów, gdzie bawiliby polskie dzieciaki. Przewrotne, ale nośne, no i pacyfistyczne...

            Zbigniew Waszkielewicz, aotor i organizator Plenerów Wielkich Jezior, absolwent PWST w Krakowie, a ostatnio założyciel teatru IOTA grającego latem na polach w wiosce Radzie, marzy o pobudzeniu miejscowej, zaspanej społeczności. Utopia? Czy może wiara, że przez wspólną zabawę, przez sztukę da się wykrzesać z ludzi nowe energie.

 

TADEUSZ SZYŁŁEJKO

„Gazeta Wyborcza” nr 183 (3484) 7 sierpnia 2000

Powrót

Kłobuk Nadziei, drobina w kosmosie

 

Zbigniew Waszkielewicz po latach życia w mieście przyjechał na wieś i prowadzi tu teatr. Latem chce zorganizować wielki festiwal by ożywić wschodnią część Mazur.

            Dziewiąta litera greckiego alfabetu

            Teatr Waszkielewicza nazywa się IOTA, jak dziewiąta, najmniejsza litera greckiego alfabetu.

Założył go na mazurskiej wsi Radzie. Tu kupił stary dom i 20 hektarów ziemi. Przedstawienia IOTY dzieją się na przydomowych wzgórzach, po których latem wędrują od stacji do stacji aktorzy wraz z widzami. Waszkielewicz tej jesieni myśli już o lecie 2000, na które zaplanował mazurski festiwal: Plenery Wielkich Jezior. Fundacja Stefana Batorego przyznała mu na spotkanie z 30 tysiącami widzów 25 tysięcy złotych.

            Waszkielewicz urodził się na Mazurach niedaleko Radziów. We wsi Sędki mieszkał do 9 roku życia. – Stąd rodzice wywieźli mnie do Oświęcimia – mówi, zawiesza głos i śmieje się – Do miasta oczywiście...

            Ukończył PWST w Krakowie i jako aktor dramatyczny spędził sezon 1976/77 w olsztyńskim Teatrze im. S. Jaracza. Iotę wymyślił dziesięć lat później w Katowicach. A na Mazurach znalazł miejsce – dom otoczony wzgórzami. Pierwszą premierę zrealizował w 1995 roku. Na życie zarabia prowadząc teatralne studium ruchu i dźwięku w katowickiej AWF. -–W wielkim mieście nie odpowiadała mi industrialna czerń krajobrazu – opowiada – Poza tym chciałem być właścicielem swojego czasu. Znajomi gratulowali mi, że zdecydowałem się, po 40-stce na taki krok. Ale muszę jeździć do wielkiego miasta, bo na wsi umarłbym z głodu...

 

            Świadkowie mazurskiej historii

            Dotychczas Iota zrealizowała „Dwoje ludzieńków” według Leśmiana, „Pieśń o chlebie” opartą na tekstach biblijnych, „Gniazdo-ptaki ziemi niczyjej”, w którym instalacje nazywane kłobukami są świadkami mazurskiej historii oraz „Gry medialne” widowisko opowiadające o zaletach i wadach środków masowego przekazu.

Osiedliłem się na wsi bo chciałem być właścicielem swojego czasu.

- Najpierw wizja powstaje w mojej głowie, potem dzielę się z nią z moją życiową partnerką Teresą Wasilewską. Spektakl powstaje z tego wszystkiego co wiem i co przeżyłem. Jego forma nie odnosi się do konkretnej epoki historycznej, chociaż pomysł wędrowania aktorów i widzów od scenograficznej stacji do stacji przypomina religijny teatr średniowieczny. W przedstawieniach grają zawodowi aktorzy, okoliczna młodzież licealna, z którą prowadzę warsztaty, oraz profesjonalni muzycy...

 

            Okna to kłobuk nadziei

            Na polu stoją jeszcze konstrukcje ze smukłych brzozowych pni, drogowskaz wyciągający ramiona na wszystkie strony świata, czyli kłobuk wiecznego tułacza, kocioł otoczony brzozową zaribą, białe okienne ramy bez szyb. – A tu kłobuk Radzia zasadźcy – pokazuje Waszkielewicz jedną ze stacji –

Przybył tu z Mazowsza w 1485 roku i założył naszą wieś. Kłobuk bezimiennej ofiary, ten z kotłem, upamiętnia tutejszych mieszkańców, Gandrasów, Litwinów na niemieckich papierach. Ich syn utopił się w czasie wojny gdzieś pod Kłajpedą i jego matka, mówiła mi o tym sąsiadka, rozpaczała, że nie ma nawet kamienia pod głową. Niedawno pod mój dom zajechała czerwona taksówka. Wysiadła z niej starsza pani. Myslałem, że to może Gandrasowa. Była to jednak Edith Demba, która w moim domu spędziła, jako 20-letnia dziewczyna, ostatnią noc na Mazurach. Wyjechała rano, a po południu do wsi wkroczyli Rosjanie. Te okna na wzgórzu to kłobuk nadziei...

            Kiedy pytam Waszkielewicza po co mu teatr w tej doskonale harmonijnej przyrodniczej przestrzeni odpowiada – Teatr nie niszczy piękna przyrody. To spotkanie ludzi, forma wspólnego przeżycia, taka „jota” w kosmosie...

 

EWA MAZGAL

„Gazeta Olsztyńska” 22-24 października 1999

Powrót

 

IOTA, czyli teatr na polu

Dziękujemy wam, media...

 

Radzie to mała mazurska wioska w połowie drogi między Ełkiem a Giżyckiem, osiem kilometrów od Wydmin.

- Mam tutaj scenę o powierzchni 20 hektarów – mówi z dumą Zbigniew Waszkielewicz, zawodowy aktor, absolwent PWST w Krakowie, twórca formuły artystycznej katowickich Spotkań Teatru Wizji i Plastyki oraz autorskiego teatru IOTA.

            Znalazł ten kawałek ziemi i pejzażu przed pięciu laty. Na co dzień zajmuje się edukacją artystyczną, prowadzi warsztaty teatralne, wykłada w AWF w Katowicach przedmiot „teatralna ekspresja”. Przyjeżdża tu jednak kiedy tylko może, a latem zaprasza przyjaciół i wspólnie z nimi planuje kolejne działania plastyczne i teatralne w plenerze.

            Przybyszów witają w polu kilkumetrowe ptaszydła, drogowskazy skierowane ku horyzontowi lub w niebo, brzozowy mostek nad rowem. Wsród starych drzew w kotlince – pobielany domek, okna z ciemnymi okiennicami, podwóreczko, kwiaty,, snopki zboża.

Rozwarte na oścież wrota stodoły ukazują rząd drewnianych foteli teatralnych zapraszających, by na nich usiąść i kontemplować rozległy pejzaż. To sceneria „Dwojga ludzieńków” z wierszy Leśmiana  - jednego z pierwszych plenerowych przedstawień przygotowanych w roku 1995 i granych przez Teatr IOTA do dziś.

            W następnych latach powstały m.in.: „Pieśń o chlebie” wg tekstów biblijnych z recytacjami

z Księgi Hioba (1997), „Gniazdo – ptaki ziemi niczyjej” (1998) – widowisko-wędrówka pośród wspomnianych „ptasich” rzeźb i instalacji, opowiadające o złożonych dziejach i dramatach mazurskiej ziemi.

            W ostatnią niedzielę na polu w Radziach stanęło pięć kilkumetrowych niby-ołtarzy poświęconych kolejno pięciu współczesnym bożkom: filmowi, fotografii, fonografii, wydawnictwom prasowym i telewizji. Wzniesiono je z „medialnych śmieci”: wraków telewizorów i radioodbiorników, płyt gramofonowych, strzępów gazet, wstęg taśm filmowych i magnetofonowych...

I kolejno przed każdym z tych ołtarzy zanosił modły chór celebransów ubranych w lśniące szaty z czarnej folii. Zapłonęły pochodnie, w długich litaniach płynęły, wzmacniane przez ustawione w polu potężne głośniki, szamańskie zaklęcia-wyliczanki imion idoli rządzących każdym z owych medialnych światów, nazwy potężnych firm medialnych i ich najbardziej znanych produktów, rządzących dziś ludzką wyobraźnią.

- Dziękujemy wam, media, za to, że jesteśmy piękni, ważni, cenni, mądrzy, wyraźni; za stan naszych umysłów i serc – zawodziły postaci w maskach.

Tak się zaczęła część pierwsza premiery „Gier medialnych” Zbigniewa Waszkielewicza

z muzyką Bogdana Mizerskiego, prostego, choć przewrotnego i wieloznacznego widowiska odzwierciedlającego naszą ambiwalencję w kontakcie z mediami. Bo przecież całkiem bez mediów dziś obyć się nie da, czego najlepszym dowodem jest tolerowanie ich przedstawicieli – zwłaszcza licznej grupy fotografów – na niedzielnej premierze. Media – podkreśla Waszkielewicz – informują, ale też i dezinformują, kształtują wizerunki, ale też je zniekształcają, kreują wartości, ale też je deprecjonują.

Jak zatem postępować, by siebie samego nie zagubić w produkowanym przez nie potoku słów

i informacji?

            Więc potem, w drugiej części spektaklu, dano widzom czas na kontemplację. Siedząc w otwartych odrzwiach stodoły, pod ciemnym niebem, można było słuchać kojącej recytacji fragmentu „Drogi” starego mędrca chińskiego Lao-cy, który doradzał we wszystkim – i przede wszystkim – umiar i panowanie nad własnymi namiętnościami.

            W Radziach, w panującej tu atmosferze spokoju i odprężenia, skażenia złym wpływem mediów raczej nie trzeba się obawiać.

 

TADEUSZ SZYŁŁEJKO

„Gazeta  Wyborcza” nr 186 (2030) 11 sierpnia 1999

Powrót

MOJE MIEJSCE MAGICZNE

Radziowa łąka

 

W wymiarze geograficznym to miejsce nie jest odległe od Wielkich Jezior. Raptem jakieś 30 km od Giżycka. Jednak w wymiarze psychologicznym, duchowym, czy jakby tam, od hałaśliwego o tej porze Giżycka, to miejsce jest szalenie daleko.

            Wieś Radzie rada jest wszelkiemu bogactwu natury, chroniąc ją przed ludzką cywilizacją, zagubieniem wśród fałd, pagórków i leśnych ostępów pogranicza Mazur garbatych i Krainy Wielkich Jezior. Tam nawet pojazdy PKS-u nie docierają. Jest tam tylko jeden telefon, którego sędziwa właścicielka nie może wyjść z zadziwienia, że jej ten telefon podłączono. Aby zadzwonić z telefonu komórkowego, trzeba z Radź wyjść i wdrapać się na wielką górę. Stamtąd można sobie pogadać z resztą świata. Tylko po co? To pytanie kołatało mi w głowie już po pierwszym poranku spędzonym w Radziach. Po przybyciu do tej wsi nie mogłem usnąć. Rozpaliłem ogień na łące, poruszającej się pod moimi nogami, ożywianej szalonym bogactwem wszelakiego stworzenia, równie i tego boleśnie gryzącego. O moje bezpieczeństwo i dobre samopoczucie przy ogniu dbała rodzina jastrzębi, energicznie pożywiających się na wybujałym, zielonym stole. Gdy pojawił się księżyc, nad łąką zapanowały sowy.

            Dotrwałem do świtu, aby powitać rodzinę łosi, podążającą na śniadanie do pobliskiego, porośniętego brzozami bagniska. Kolejne dni płynęły podobnie. Poza zwykłym cichym życiem wypełniały je również przygotowania do wielkiego widowiska plenerowego. Jest w Radziach, oprócz naturalnej harmonii, także i miejsce dla niecierpliwej i poszukującej wiecznie sensu istnienia duszy człowieczej. Rytm tym poszukiwaniom nadaje jeden z mieszkańców Radź, kiedyś śląsko-krakowski reżyser teatralny, dzisiaj radziowy gospodarz i włodarz teatru IOTA. Niczym renesansowy kuglarz na łące przepoczwarzającej się na ileś wieczorów w uroczysko sztuki. Dający sąsiadom na przednówku i po żniwach chwile odpoczynku i zabawy.

            Łąka opowiada radzianom o tym ich pierwszym gospodarzu – Radzio Mazurze, przybyłym tu w XV wieku. Tym człowieku, który wykarczował panującą tam wówczas puszczę. Tym, który namówił krajan spod mazowieckiego Pułtuska, aby osiedli wraz z nim, bo komtur pionierom życzliwy, na lata podatki zawiesił. Zbigniew Waszkielewicz, radziowy inspirator zabawy i zadumy wszelakiej, urodził się nieopodal Radź. Języka polskiego uczył się przy świetle lampy naftowej. Dzisiaj przy świetle dziesiątek pochodni, uwidaczniających na radziowej łące losy tego schowanego obok nas świata, buduje swój teatr IOTA. Teatr noszący imię najmniejszej litery greckiego alfabetu.

W Radziach można dostrzec, zrozumieć i przypomnieć sobie to, jak wiele może nam, tęskniącym za wielkością, dać sztuka pisana małą, antyczną literą.

 

KONRAD ZBROŻEK

„Gazeta Wyborcza”  9 lipca 1999

Powrót

Portrety 

Zbigniewa Waszkielewicza opowieść

 

- Skąd pochodzę?

 

Sam chciałbym to wiedzieć, nieraz o tym myślę, mam nawet pewne wyobrażenia na ten temat, ale nie wszystkie domysły pragnę konkretyzować, zatem poprzestańmy na tym...

            W sensie geograficznym urodziłem się na Mazurach, we wsi Sentki nad jeziorem Selmęt Wielki, dziesięć kilometrów od Ełku – stamtąd rodzice wywieźli mnie do Oświęcimia. Było to w roku 1958, miałem wtedy dziewięć lat. Kilka lat później stwierdziłem, że na mapie nie ma mojej rodzinnej wsi, że w tym miejscu znajdują się Sędki. Nigdy nie usiłowałem prostować danych zawartych w mojej metryce i w związku z tym w pozostałych dokumentach. Te kilka błędów ortograficznych w krótkiej nazwie to majstersztyk – też coś mówią o skomplikowanych rodowodach ziemi mazurskiej...

            Skąd pochodzę? Mój ojciec do dzisiaj posługuje się dowodem osobistym wydanym w PRL-u,

w którym czarno na białym jest napisane, że urodził się w ZSRR, a było to w roku 1920 pod Grodnem – tak naprawdę nie spędził w Związku Radzieckim ani dnia, bo w roku 1945 z ziemi grodzieńskiej wyjechał na Mazury.

 

- Dlaczego teatr?

 

Może z powodu ulotności tej sztuki, koresponduje to z ulotnością życia? Jak się nie zna jednej odpowiedzi na pytanie skąd przybywamy, to wzmacnia to siłą rzeczy zainteresowanie  tajemnicą natury ludzkiej.

 

- Moi mistrzowie?

 

Moje najważniejsze fascynacje jakimś rodzajem duchowości ulokowane były w literaturze. Miałem różnych mistrzów: Bruno Schulz, Witold Gombrowicz, Tadeusz Różewicz, William Shakespeare, Samuel Beckett. Na zawsze pozostali jednak Fiodor Dostojewski i Joseph Conrad, chociaż to przecież ogień i woda. Może właśnie dlatego? Dostojewskiemu zawdzięczam ponadto dobrą znajomość języka rosyjskiego: chciałem wiedzieć, co tam napisane jest naprawdę, tylko tak w PRL-u można było nauczyć się tego języka, zwłaszcza jak się miało osiemnaście lat. Jako dziecko i nastolatek byłem molem książkowym – przeczytałem zatem mnóstwo świetnie opowiadanych historii; z lepszych to te o jednej Alicji i o pewnym Kubusiu.

            Dzisiaj chętniej sięgam po poezję niż prozę – właśnie fascynacja Bolesławem Leśmianem spowodowała powstanie widowiska plenerowego Dwoje ludzieńków, gdzie jego poezja jest i mówiona, i śpiewana.

            Przygody duchowe wynikające z obcowania ze sztukami plastycznymi i muzyką pojawiły się później: muzykę zresztą uznaję za pierwszą, nie tylko spośród sztuk. Gdybym miał układać koleje naszej historii, to z chaosu wyłoniłaby się najpierw muzyka, potem cała bardziej czy mniej znakomita reszta.

 

- Mój pogląd na rzeczywistość?

 

To są głównie znaki zapytania: co wyniknie z przewagi kultury obrazkowej nad literaturą, jakie ostateczne płody mentalne zrodzi specjalne usytuowanie mediów w naszym obecnym świecie, dokąd zaprowadzą nas sukcesy informatyczne? A największy znak zapytania uzyskują u mnie codzienne już doniesienia z pola doświadczeń genetycznych.

            Mam nadzieję, że nie pytasz mnie o politykę; owszem interesuję się nią, bo politycy mówią nieustannie, że chcą mi coś dać, a ja z ich hałaśliwej hojności staram się odczytać, ile mogę stracić. Nie można jednak poświęcać jej zbyt wiele czasu, bo wiadomo, że duże zjada małe, że wczorajsza prawda nie musi być dzisiejszą, że głupie bywa lepsze od mądrzejszego, że chodzi o pieniądze, a jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o wielkie pieniądze...Zbyt to chyba banalne, by drążyć ten temat.

 

            - Dlaczego wieś i plener?

 

Chodzi o odludzie; daje je maleńka wieś, zwłaszcza na tak zwanej kolonii pod lasem, bo takie są moje Radzie. Dużo przebywałem w dużych aglomeracjach miejskich w Polsce i za granicą, by móc docenić spokój, ciszę. Ponadto właściwą siłę i wszelką niezbędną energię posiadam – jak Ateusz – gdy chodzę po ziemi, a nie po betonie i asfalcie. Wieś jest moim ekosystemem. Pierwsze dziewięć lat życia ukształtowały się we mnie najwyraźniej.

            Ważne jest też, że intensywnie odbieram świat poprzez oczy. Moje interpretacje rzeczywistości, czy stwarzane byty teatralne mają wyraźne przekazy wizualne – oczywistym jest zatem, że chętniej przebywam w miejscach, które bardziej kojarzą mi się z Pięknem. Przyroda mieni się nieustannie swymi przebraniami: z tego samego punktu, patrząc w tę samą stronę widzę dzisiaj coś innego niż wczoraj. Akurat ten rodzaj niestałości nie tylko akceptuję, ale za nim przepadam.

            Harmonię dają człowiekowi najmocniej przyroda i sztuka. Sądzę, że to odczucie wielu z nas.

            Wtedy, gdy realizuję moje pomysły teatralne w plenerze, żyję pełniej. Część czasu – około połowy roku – spędzam w miastach, z konieczności jednak, by zarobić na życie. Wieś broni mnie

W jak najszerszym pojęciu, ale żywi tylko w pewnym sensie: mleko i warzywa nabywam u sąsiadów za pieniądze.

 

- Kobiety?

 

Kobieta czasami bywa Istotką w moim życiu, najczęściej jednak istotą, w tym również sztuki. Jeśli ktoś widział spektakle, które wymyślam, to wie jak wiele w nich urzeczenia kobietą.

            Obecnie pracuję nad widowiskiem Amazonki Nocą. Moje pokłony wobec fenomenu kobiety rozciągną się w planach działań aktorek, tancerek wolontariuszek ciekawych tej przygody na powierzchni pięćdziesięciu hektarów, a we współgrających planach plastycznych i muzycznych do tysiąca hektarów.

 

            - Jak się ta przygoda skończy?

 

Nie wiem. O północy zabije dzwon i odpowiedź padnie, a może tylko zwiększy się ilość pytań.

 

Przygotował MIROSŁAW SŁAPIK

„Jaćwież” nr 7 1999

Powrót

Premiera w Radziach

Pieśń o chlebie

 

            To już trzeci sezon jak Zbigniew Waszkielewicz w niewielkiej wsi Radzie, położonej kilkanaście kilometrów za Ełkiem, organizuje, reżyseruje i przedstawia niezwykłe widowiska Teatru IOTA. Tego lata było ich kilka, ale dopiero na premierę „Pieśni o chlebie” udało mi się dotrzeć. A było to 22 sierpnia roku bieżącego. Godzinę rozpoczęcia spektaklu określono na 19,

Ale jak bywalcy przepowiadali, widowisko rozpoczęło się dopiero po zapadnięciu zmroku.

           

Już u wejścia do autentycznej starej zagrody wiejskiej gospodyni, Teresa Wasilewska wita przybyłych z różnych stron świata gości chlebem i... nie, nie solą, ale wiejskim chlebem ze smalcem.

Podwórko udekorowane ogromnymi snopami i ustawionymi na samym środku stołami, za jakiś czas

miało się przemienić w scenę i widownię zarazem. Póki co, gości podejmowano wiejskimi smakołykami: wspaniale wypieczonym chlebem, smalcem z różnymi przyprawami, czosnkowym masłem serem, małosolnymi ogórkami i kiszonymi burakami. Spragnieni mogli napić się zbożowej kawy i mleka – prosto od krowy lub zsiadłego. Co bardziej zapobiegliwi przywieźli ze sobą piwo.

Zbyszek Waszkielewicz krąży między grupkami rozmawiających (w różnych językach, bo słyszy się tu

I angielski, i niemiecki) i co pewien czas woła głośno: „Witam Węgorzewo!”, „Witam Łomżę!”, „Witam Olecko!”. Większość przybyłych to przyjaciele i znajomi. Początkowo tylko oni tu trafiali,

Ale Teatr IOTA jest coraz bardziej znany i z przedstawienia na przedstawienie przybywa mu widzów.

            Kiedy jest już wystarczająco ciemno, rozpoczyna się spektakl. Z jednego ze stołów uprzątnięto leżące rzędami bochenki chleba. Gromadzi się przy nim rodzina Hioba. Łamią się pobłogosławionym

Przez ojca chlebem. Zasiadają do wieczerzy. Nagle pojawiają się niesamowite, na czarno ubrane,

W odrażających maskach i z pochodniami w dłoniach, postaci. Zbliżają się, otaczają stół i ruszają w drogę. Rozpoczyna się wędrówka. Przez zdziczały sad, po polnych drogach i pastwiskach, ruszają

Aktorzy, a za nimi tłoczą się widzowie. Przystajemy przy ustawionych na polach i oświetlonych pochodniami „stacjach” – dekoracjach, gdzie rozgrywają się kolejne sceny widowiska. Grający główną

rolę  Zbigniew Waszkielewicz odczytuje fragmenty z Księgi Hioba.

            To niezwykłe widowisko, toczące się przy wschodzącym pomarańczowo księżycu, pod rozgwieżdżonym niebem nad mazurskimi wzgórzami, robi ogromne wrażenie.

            W przedstawieniu udział wzięli – przebywający w Radziach na warsztatach twórczych, prowadzonych przez Zbigniewa Waszkielewicza – aktorzy Teatru akcji z Oświęcimia.

 

ANNA ANDRZEJEWSKA

„Gazeta Współczesna”, nr 163 (13817) 25 sierpnia 1997

Powrót

NA SCENIE (LETNIEJ)

Łąka - dla każdego

 

W Radziach, maleńkiej osadzie na granicy ziemi giżyckiej i ełckiej, dość daleko od centrów turystyki, działa przez całe wakacje – a sporadycznie także i w innych porach roku – IOTA, autorski teatr Zbigniewa Waszkielewicza, niegdyś aktora profesjonalnych teatrów, dziś zaszytego w mazurskiej głuszy. W kameralnym montażu poezji Leśmiana „Dwoje ludzieńków”, oprócz aktora, śpiewaczki i dwójki muzyków gra nade wszystko przestrzeń: przerobiona na scenę stodółka gospodarska i wielka siedmiohektarowa łąka, od płynącego za domem strumienia podnosząca się amfiteatralnie, obramowana linią lasu. Wokół nielicznych, stojących na niej drzew zbudowano oszczędnie pomyślane, zgrabne „stacje” plastyczne; widzowie odwiedzają je, oświetlone w nocnym mroku pochodniami i ogniskami, podążając za parą bohaterów słuchają kolejnych wierszy.

Recytacja chwilami zdaje się nieco nazbyt „siłowa”, zbyt mało zniuansowana – ale może tak trzeba w niezwykłych warunkach, zresztą z poezji Leśmiana jest tu sama rozcykana świerszczami łąka pod gwiaździstym niebem. Banda kolonistów przywieziona autokarem i żądna zabawy ścichła w trakcie wędrówki po Waszkielewiczowej łące jak makiem zasiał.

 

JACEK SIERADZKI

„Polityka” nr 35 (2052) 31 sierpnia 1996

Powrót

Gołdap na Alasce

 

Drodzy gołdapianie, Dom Kultury poszukuje niepotrzebne, stare telewizory, radia, telefony, komputery, gramofony i obudowy od tych urządzeń – na witrynie sklepowej.

            Te niepotrzebne sprzęty, o których było na początku, były potrzebne Zbyszkowi Waszkielewiczowi do zrobienia instalacji „Mediastwór”. Trzydzieści stopni mrozu, wieczór na łąkach za miastem. Kilka tysięcy ludzi krąży wśród akcesoriów służących do przekazywania informacji, porozwieszanych na żerdziach. Instalacja. Gołdapianie przynosili taśmy, płyty, klisze fotograficzne, a nawet swoje zdjęcia ślubne. I na nich właśnie, na tych wyretuszowanych monidłach, widać najlepiej, z jaką siłą każdy przekaz  zniekształca. Programowo lub ze względu na techniczną niedoskonałość. Postęp techniczny nie zmieni tu nic. Jedyny prawdziwy kontakt, który pozwala nadać i odebrać nie zniekształcony komunikat, musi zaistnieć bez mediów. Kiedy można dotknąć drugiego człowieka.

 

TOMASZ SAREK

„Polityka”, nr 8 (2025) 24 lutego 1996

 

Powrót

Na Zimowych Szańcach Sztuki

 

W Gołdapi od 28 stycznia do 10 lutego trwają „Zimowe Szańce Sztuki” – impreza, jakich w czasie ferii mało.

Sławomir Mrożek znowu miał rację. Przed rokiem, w czasie pobytu w Polsce, oświadczył w Kielcach: Prowincjonalność wychodzi teatrowi na zdrowie”. Po międzynarodowej hossie teatrów niezależnych i to tych wywodzących się z obrzeży Rzeczypospolitej, początek roku 1996 dorzucił jeszcze jeden dowód na trafność obserwacji naszego geniusza dramatu.

            Oto Zbigniew Waszkielewicz, absolwent krakowskiej PWST, twórca katowickiego Festiwalu Teatrów Wizji Plastycznej, swój autorski teatr IOTA, działający już lat dziesięć, ulokował w lecie 1995 roku we wsi Radzie na Mazurach (pomiędzy Ełkiem a Giżyckiem). Tam też w sierpniu na podwórku siedliska Radzie 26 oraz 7-haktarowej łące odbyła się premiera widowiska plenerowego „Dwoje ludzieńków” według Bolesława Leśmiana.

            Waszkielewicz pragnąc nie przespać najcięższej od lat na Suwalszczyźnie zimy, w czasie ferii zaoferował młodzieży szkolnej regionu i ochotnikom z kilku liceów centrum Polski warsztaty teatralno-plastyczne w trzech przygranicznych miejscowościach. Obok „plenerowej sceny” w Radziach 80 uczniów gościły Wydminy i Gołdap. I właśnie w tym ostatnim lokowanym w 1565 roku mieście „Zimowe Szańce Sztuki” miały swój finał. A cały festiwal nazwano modnie „Przystanek Gołdap”.

            Nazwa 2-tygodniowego spotkania nie wynikała bynajmniej z chęci przypochlebienia się mass mediom z telewizją na czele. Wręcz przeciwnie: najpierw akcja plastyczna „Jestem” (1 lutego w Radziach), a potem seminarium w Gołdapi (6 lutego) obnażyć miały te wszystkie kalectwa przekazu medialnego, których nietrudno doszukać się w obecnym kształcie publicznej telewizji polskiej. A tym „kalectwem podstawowym” jest ukierunkowana propagandowo „gadająca głowa”, nijaka i całkowicie pozbawiona osobowości i wyrazu. Akcje „Jestem”, powtórzona zresztą 7 lutego, to rodzaj współczesnej drogi krzyżowej, jaką odbywać musi codziennie telewidz, przeprowadzany przez siedem stacji (identycznych klatek o wymiarach:2x2x1m.),gdzie obok wystawionych głów mocno wybielonych znajdują się wszelkiego typu „śmieci medialne”: rolki, kasety, taśmy, opakowania, etc. Akcja „Jestem” i instalacja „Medialog” były przygotowaniem do rozegranej w plenerze Gołdapi instalacji symultanicznej „Mediastwór”, ironicznego protestu artysty, broniącego się przed całkowitą uniformizacją. Ironia tym większa, że do niedawna był to teren całkowicie niemal zmilitaryzowany.

            „Przystanek Gołdap”, który w sobotę, 10 lutego zakończy koncert „Zimowy karnawał”, to prawdziwe święto całego regionu, skromnie zapoczątkowane roku ubiegłego przez Zimowe Spotkanie Miłośników „Przystanku Alaska”. Mobilizacja wszystkich mieszkańców, udział na koncertach znanych artystów (Chodakowska, Stańko, Woźniak) i grup (Po Drodze, Tie Break, Voo Voo) i prezentacjach

Własnych – jak twierdzi Waszkielewicz – zadecydują o następnych „przystankach”. Dokumentuje je pilnie Irena Groblewska, inicjatorka Nieformalnego Stowarzyszenia Sympatyków „Przystanku Alaska”.

W Gołdapi przynajmniej raz być trzeba. Wielki Immanuel Kant jedyny raz w życiu opuścił Królewiec, by tu przyjechać.

 

Krzysztof Miklaszewski

„Rzeczpospolita”, nr 35(4289) 10-11 lutego 1996

Powrót